-Lucy!! Weź swoje rzeczy ze stołu! Zaraz przyjdzie do nas Brandon!! - krzyknęła z dołu Michelle. A no tak, nie wiecie kim jestem. Nazywam się Lucy Lovering. A raczej powinnam powiedzieć Lucinda. Nienawidzę tego imienia, czuję się staro przez nie. Według niektórych jestem marzycielką, ale ja po prostu planuję sobie życie. Haha oczywiście Luc. Mam 17 lat, okropne czerwone i cała jestem jakaś..... niedorobiona. Jedyną rzeczą, którą w sobie lubię jest długi, chudy warkocz opadający mi na plecy. Taa, moja fryzura jest dosyć niecodzienna...jeśli tak to można nazwać. Z resztą nieważne, mogłabym długo o tym mówić. Michelle ma 20 lat i jest moją współlokatorką łamane przez przyjaciółką. Oprócz nas mieszkają w tym domu jeszcze 2 dziewczyny - Jessie i Joanne. Jessie, prześliczna szatynka 21-latka, moja najlepsza przyjaciółka i oczywiście Joanne, równie piękna i oczywiście starsza ode mnie. Niestety to ja jestem najmłodsza ( I najsłodsza hihi to oczywiście opinia innych, a nie moja), ale już nie chodzę do szkoły, skończyłam ją rok temu. Byłam najmłodsza w klasie bo poszłam rok wcześniej. Taak, najmłodsza i najniższa. Niestety łaskawy Bóg obdarzył mnie jedynie 158 cm wzrostu. Z zamyślenia wyrwał mnie kolejny krzyk, tym razem Joanne:
-Podobno jesteś mądra, więc rusz szare komórki i każ mózgowi przywlec dupę na dół, bo zaraz chłopcy przyjdą.
-...dupę na dół, bo zaraz chłopcy przyjdą. - powiedziałam przedrzeźniając J na schodach. Oczywiście słyszała to.
-Luc proszę, mogłabyś posprzątać? - zapytała mnie spokojnie Jess.
-Jasne, dla ciebie wszystko. - odpowiedziałam i zaczęłam zbierać ze stołu kartki, a dokładniej mój "szkicownik". Znalazłam tam między innymi szkic śpiącej Mich, kubek kawy, widok z wschodniego okna i kilka bliżej nieokreślonych bohomazów.
-Lucy my będziemy wychodziły. - powiedziały dziewczyny ubierając się.
-Znowu mnie zostawiacie.....- powiedziałam niezadowolona. Mich spotyka się z Brandonem, Jo ze swoim chłopakiem Chrisem, a Jess pewnie z jakimś chłoptasiem jednej szansy. Ja jak zawsze zostaję sama w domu, nie no, świetnie.
-Och Lucyy, nie denerwuj się, następnym razem znajdziemy ci chłopaka i pójdziesz z nami.
-Jaaasne...
-Wrócimy około 22, pa. - powiedziały po czym wyszły z domu.
No to zostałam sama, a jest... 17. Bosko, nie no, zajebiście. Zamknęłam drzwi i poszłam do kuchni przelotnie spoglądając na zachodzące słońce. Oczarowana wspięłam się na wysoki parapet łapiąc kartkę i miękki ołówek, po czym oczywiście wypadłam z okna, które zasunęło się z hukiem. Nie zwróciłam na to uwagi i zaczęłam rysować. Mocny wiatr porwał spadające jesienne liście prosto na mnie, a na czubek mojego nosa spadła pierwsza kropla deszczu. No to koniec rysowania. Podeszłam do drzwi - zamknięte. No tak kretynko, przecież je zamykałaś, to w takim razie oknem! Okno jest zamknięta, nie no, świetnie, brawo panno błyskotliwa. W tej chwili prosto z rynny chlusnął na mnie potok wody mocząc mnie całą. Trzęsąc się usiadłam na schodach, trudno i tak już jestem mokra więc kilka dodatkowych kropel mi nie zaszkodzi. Wyciągnęłam telefon i wykręciłam numer do Michelle. 1 sygnał.2 sygnał. 3 sygnał - odebrała!
-Hej Mich!
-Czego chcesz Lucy? Słuchaj jestem teraz zajęta i nie za bardzo mogę rozmawiać.-odpowiedziała, a ja usłyszałam chichot w tle, to chyba była Jo.
-Ale ja...
-Będziemy niedługo,pa!
-Ale...
-Piiiiiiiiiiiiiiiiiiii- rozmowa przerwana.
Nie no, bosko, teraz kolej na Jessie. 1 sygnał.2 sygnał. Abonent jest czasowo niedostępny.O Boże!! Czemu ja?! No to teraz Joanne, ostatnia szansa! 1 sygnał.2 sygnał.3 sygnał i mój telefon padł. Genialnie, utknęłam przed drzwiami, moknę, zaraz umrę ze zlodowacenia i do tego padł mi telefon. Jak ja kocham elektronikę. Obserwowałam sobie już jakieś pół godziny ludzi i zwierzątka w swoich ciepłych domkach co chwilę kichając,kiedy w domu na przeciwko naszego zabłysnęło światło. Przez pokój przebiegła czwórka chłopaków obrzucając się czymś. Zaśmiałam się cichutko, a oni popatrzyli się na mnie. Ta, zaśmiałam się cicho, ale kichnęłam potężnie. Jeden z nich, w prześlicznych loczkach podbiegł do mnie szybko.
-Hej, co ty tu robisz w taką pogodę, jesteś cała mokra, czemu nie siedzisz w domu?- zasypał mnie gradem pytań.
-A na imię jej Lucinda, ale może być Lucy.
-O wybacz, jestem Harry, wchodź do domu bo będziesz chora.- powiedział obejmując mnie ramienie,a ja wchłonęłam chociaż trochę ciepła.
-I tak będę, a do domu iść nie mogę, bo zatrzasnęłam się.
-To idziesz do nas i to bez gadania.
-Ale ja nie chce! - ale to chyba nie wystarczyło, bo on przerzucił mnie sobie jak koc przez ramię i ruszył w kierunku swojego domu. Weszliśmy do środka i Harry kazał mi iść na górę. Krzyknął coś do reszty chłopaków i ruszył na górę. Otworzył drzwi do ładnego czerwonego pokoju i podszedł do szafy. Wygrzebał z niej jakąś koszulkę i dresowe spodnie.
-Spodnie nie są chyba konieczne, dla mnie ta bluzka jest jak sukienka.
-Jak sobie życzysz słodziutka, ja idę na dół, dołącz do nas jak już się przebierzesz.-powiedział uśmiechając się uroczo i zniknął zamykając drzwi. Zdarłam z siebie przylegający od wilgoci sweter i narzuciłam na siebie koszulkę. W ślad za swetrem poszły leginsy. Ubrałam ogromne skarpetki chłopaka, które sięgały mi do połowy łydki. Podwinęłam rękawy koszulki i w ręce złapałam szczotkę. Rozplotłam włosy, lekko podsuszyłam suszarką, którą znalazłam w łazience i rozczesałam je zaplatając na nowo chudy warkocz, który opadł mi na plecy. Wyglądałam śmiesznie w za dużych ubraniach, a może słodko? Cicho zeszłam po schodach, ale dalej trzęsłam się z zimna. Na kanapie leżeli chłopcy, wszyscy na sobie szturchając się. Zachichotałam, a oni momentalnie się wyprostowali i wstali. Harry podszedł do mnie i objął mnie ramieniem, a raczej oparł na mnie ramię bo dzieli nas zaledwie 22 cm różnicy.
-To jest Lucy.
-Hej jestem Liam. - powiedział krótko obcięty miodowy szatyn uśmiechając się. Miał prześliczne oczy,jego spojrzenie koiło.
-Hej, jestem Louis. - powiedział, a raczej wrzasnął drugi szatyn, niższy, wyrywając się z uścisku uroczego blondynka.
-A ja jestem Niall. - podszedł do mnie i przytulił mocno. Wtuliłam się w niego i zakołysałam, ale tą uroczą chwilę przerwało kichnięcie, no tak to ja. Dalej się trzęsłam, wciąż było mi zimno. Chłopcy doprowadzili mnie do kanapy, Liam dał kocyk, a Niall z Harrym przytulili mnie, żeby ogrzać moje ciało. Gadaliśmy, śmialiśmy się, wow, oni na prawdę są fajni. Dowiedziałam się, że śpiewają w zespole yy jak to było ? Two Directiors? Nie ważne, potem ich zapytam. To wyjaśniało te tłumy dziewczyn,które dzień w dzień przetaczały się po naszej uliczce. Zapomniałam o telefonie, Niall dał mi ładowarkę i wpięłam moje Blackberry do kontaktu. 4 nieodebrane. Oh trudno, jakoś mnie to nie rusza,nie obchodziłam ich wcześniej to nie obchodzę ich teraz. A jest już 24!Wow,zasiedziałam się.
-Chłopcy będę się już zbierać, jest późno i w ogóle...
-Nie ma mowy, nie pozwalamy! - powiedział Harry mocniej mnie ściskając.
-Właśnie,zostajesz dzisiaj u nas. - dopowiedział Niall chowając głowę w mojej szyi.
W tej chwili do domu wszedł prześliczny mulat. Czy on... Nie, to nie możliwe....
Mam nadzieję, że się podoba, jutro dodam bohaterów :*
Enjoy^^
ohohohohoohohooooooooooooooo, to zaszczyt, że dodaję pierwszy komentarz na tym blogu :o zajebiaszczeeeee! ale to na pewno wiesz..:D już nie mogę się doczekać następnego xd
OdpowiedzUsuńSUPER FAJNE OPOWIADANIE ale czy musiałaś skończyć jak wszedł Zayn nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;D !!!!!
OdpowiedzUsuń